Dawid – V kategoria szachowa

Mieliśmy czelendż na V kategorię i jeden z timmejtów wyrobił target 🙂

A tak po ludzku – w minioną niedzielę mieliśmy ogromną frajdę na turnieju szachowym w Karczewie, ponieważ wystartowała cała nasza rodzinna trójka – Sara, Dawid i ja. Oprócz tego wśród uczestników był jeszcze z nami Paweł – ojciec chrzestny Marysi, więc było nam naprawdę raźno.

Nie będę relacjonował co działo się runda po rundzie, grunt, że dwóch z naszej ekipy wróciło z tarczą (Dawid – 3 zwycięstwa i V kategoria, Paweł – 5 zwycięstw i IV kategoria), a dwoje – na tarczy (Sara i ja – po 2 zwycięstwa). Niemniej pracowaliśmy dzielnie i bawiliśmy się doskonale, a czas mijał nie wiadomo kiedy, szczególnie ten na zegarze podczas rozgrywki. Przegrane nas wiele uczyły – zarówno te pod matem jak i przez popełnione błędy. Byłem uczniem, który najintensywniej poszukiwał możliwych sposobów na przegraną, ale na szczególną uwagę zasługują dwie rozgrywki.

  1. W sytuacji, gdy miałem przewagę i starałem się zastawić zasadzkę na białego króla za pomocą dwóch wież i trzymanego w odwodzie hetmana, postanowiłem zagęścić sytuację na planszy wprowadzając gońca. Pech chciał, że chronił on mojego króla przed biciem wieżą, no… i wiecie i rozumiecie. Mądre staropolskie przysłowie “nie bądź za bardzo do przodu, bo ci na tyłach zabraknie” – pasuje jak ulał.
  2. Podczas kolejnej rozgrywki (po serii przegranych, a więc ze słabszym zawodnikiem) trafiłem na strasznego gadułę. Takiego, że po pierwsze trudno mi było się skupić, a i jego nieco lekceważyłem. No i co? W ferworze walki dokonałem roszady…. hetmanem 🙂 No, tego wyczynu – po wcześniejszych trzech partiach przegranych błędem – sędzia nie był w stanie przyjąć bez szczerego brechtu 🙂 Cóż… ja też nie wiem jak tego dokonałem, ale da się.

Aha, nie muszę wspominać, że w grze o kategorię miałem za przeciwników dzieci niewiele starsze od moich własnych. Naprawdę część z nich wymiatała 🙂 Ale i byli tacy, którzy grając dobrze powielali wyświechtane schematy. Gdy jednemu z chłopaków pokrzyżowałem gońcem plany bicia piona z ochrony króla po roszadzie, to jakby zawiesił się i wyjąkał “pan ma już jakąś kategorię szachową?”.

Pochłonięty walką o przetrwanie nie zawsze mogłem dziarsko kibicować dzieciom i obserwować rozwój wydarzeń na ich szachownicy – bez tego radziły sobie świetnie. Niemniej zdjęć nie przywieźliśmy wiele, a takich do publikacji to całkowite zero – null. Tak czy inaczej, bawiliśmy się dobrze i wracaliśmy do domu w doskonałych humorach –  każdy był zadowolony ze swoich osiągnięć.

Dodatkowo myślę, że szachy powoli stają się naszym rodzinnym bakcylem 🙂 Dziś dzieci powitały mnie, przy wieczornym powrocie do domu, pytaniami o szewskiego mata i próbowały mi go założyć. Potem jeszcze próbowały innych ćwiczeń, sztuczek i rozgrywania. Wręcz każdą wolną chwilę chcą poświęcać na krótką partyjkę. To budujące i motywujące także dla mnie.

PS.

Dla dociekliwych – jest możliwość wglądu w wyniki turnieju on-line dzięki stronie http://www.chessarbiter.com/turnieje/2015/ti_6170/results.html?l=pl&tb=10_

Dodaj komentarz