Dni, szczególnie jesienne, potrafią być różne – ciepłe, zimne, mobilizujące do działania, albo totalnie depresyjne. Po paru dniach “na minusie”, od weekendu jest całkiem przyjemnie, a mi dziś potrzeba było szczególnie motywacji, by wstać o 5:30. Bardzo pomógł mi w tym piękny wschód słońca, malujący widok za naszym oknem w intensywne czerwienie, błękity i róże.
Nie samą ładną pogodą żyje człowiek, lecz prawdziwy pokarm przychodzi od Pana 🙂 I dlatego zdecydowałem się dziś odkurzyć nieco bloga.
Zazwyczaj w porannej drodze do biura w Krakowie, jeszcze w lokalnych kolejach, modlę się Jutrznią – poranną modlitwą Kościoła. Cenię sobie przy tym cichych, zaczytanych współpasażerów, a wszelkich “psiapsiół” w drodze do “corpo” unikam jak ognia. Gorzej, gdy wsiadam na początkowej stacji jak to bywa z KM-ką o 6:43 z Otwocka. Niby fajno, bo siedzenie jest, ale wpływ na wybór współpasażerów żaden – większość dosiada się później. Dziś “intruzi” pojawili się już na kolejnej stacji – parka w wieku licealnym oddana dyskusjom na tematy szkolne i tęgiej walce z bliską mi materią – matematyką.
No ładnie – pomyślałem – na jakiekolwiek skupienie nie ma szans mimo zatkania uszu “miodkami” (określenie nie ma nic wspólnego z najbardziej znanym w Polsce docentem, a nazwę bierze od substancji, którą wraz ze słuchawkami można wyjąć z uszu). I tu zaczęło się moje cierpienie. Czytam hymn i widzę kątem oka (słyszę kątem ucha) jak kwiat polskiej młodzieży męczy się nad zadaniem wyznaczenia dziedziny dla funkcji. Niewiasta przekonana o swoim rozumieniu tematu próbuje zignorować przeciwnika. Młodzieniec robi dobrą minę do złej gry i ni to zasypia ni to próbuje wzrokiem zakląć tę kratkę, by wydała rozwiązanie. Rozumiecie… hymn – matma, antyfona – przerażenie na twarzy człowieka przede mną, psalm – nerwowe poszukiwanie stron z odpowiedziami na końcu książki itd.. Zastanawiałem się, czy ingerować, czy pomoc nie zostanie zinterpretowana jako publiczne upokorzenie, czy nie zostawić sprawy belfrowi, który być może nie nazbyt wyraźnie temat młodzieży przedstawił. No i w końcu, czy to się tak godzi odkładać laudesy dla rozwiązywania zadań z matmy.
Przełamałem się, gdy rozwiązanie proponowane na końcu książki, nie znalazło wyraźnego zrozumienia i uznania u młodego ucznia. Z początku jakby nie załapali o co mi chodzi i dlaczego chcę pomóc, ale potem poszło już dobrze. Doświadczenie korepetytora i ojca czwórki dzieci pomogło mi cierpliwie podprowadzać ich do rozwiązania zamiast podać je na tacy. Wydaje mi się, że cała nasza trójka odniosła pewien malutki sukces edukacyjny.
Po mojej interwencji zobaczyłem znaczący postęp w dalszym, samodzielnym rozwiązywaniu zadań. Bardzo pocieszające. Kontent wróciłem do porzuconej przed chwilą modlitwy, a docierające do mnie skrawki dyskusji moich współpasażerów, upewniały mnie w poczuciu dobrze zrobionej roboty. Zdziwiłem się tylko, gdy przeszli do tematów bardziej zawodowych (oboje byli z drugiej klasy jakiegoś technikum) – dyskutowali o marketingu wewnętrznym, marketingu zewnętrznym, motywowaniu pracowników itd. Do tej pory nie mam wyrobionego zdania, czy dzieci (z moich obliczeń wynika 16-letnie) powinny już edukować się aż tak kierunkowo i do tego “kuć na blachę” pojęcia z książki. Czy raczej nie lepsza byłaby praca na “kejsach” i pewne osobiste, doświadczenie warsztatów zamiast formułek (sporo ich mieli). Z drugiej strony, często spotykałem się w zawodowym życiu z osobami ze stopniami naukowymi, które były całkowicie bezradne wobec wyzwań jakie stawiały zadania w firmie, zarówno merytorycznie
jak i interpersonalnie.
Wrócę jednak do głównego wątku, w którym mam jeszcze coś do powiedzenia, myślę, że znacznie ciekawszego niż rozważania laika na temat edukacji 🙂 Godzina Czytań przyniosła mi taki oto prezent i odpowiedź od samego Boga na moje wcześniejsze wątpliwości, a autorem jej jest patron dzisiejszego dnia Wincenty a Paulo (notka w brewiarzu przybliżyła mi postać patrona sąsiedniej parafii oraz ulicy na warszawskim Bródnie, którą przemierzałem niezliczoną ilość razy). Dla chętnych odsyłam do informacji o św. Wincentym w internetach,
a ja przytoczę tylko drugie czytanie z dzisiejszej liturgii – bardzo, bardzo mocne dla mnie.
Jeśliby więc w czasie modlitwy należało podać lekarstwo albo udzielić innej pomocy potrzebującemu, idźcie z całym spokojem, ofiarując Bogu wykonywaną czynność, jak gdyby trwając na modlitwie. Nie potrzebujecie się niepokoić w duchu ani wyrzucać sobie grzechu z powodu opuszczenia modlitwy ze względu na spełnioną wobec potrzebującego posługę. Nie zaniedbuje się Boga, kiedy się Go opuszcza ze względu na Niego samego, to jest kiedy się opuszcza jedno dzieło Boga, aby wykonać inne.
Cóż powiedzieć w ramach podsumowania? Bóg jest bliski, jest bliski mnie, jest bliski tym uczniom w pociągu, bliski jest także Tobie. Zaryzykowałbym nawet tezę, że zawsze jest bliższy niż ja jestem w stanie to przyjąć. Ciągle łapię się na tym, że bardziej odbieram Go jako sprawiedliwego (a cóż mi po tym!?!) sędziego niż kochającego, wyrozumiałego Ojca.
To też stawia mi pytania o moje własne ojcostwo, sposób jego realizacji i drogi, którą wybieram wobec moich dzieci, a potem ich postrzegania Boga… ale to już rozważania na zupełnie inny wpis.
PS. Przy okazji jak Wam się podoba nowa odsłona naszej strony ? 🙂