Dlaczego zapieniają mnie “miejscy aktywiści”

Na początku chcę przedstawić podmiot mojego wpisu – Miejskich Aktywistów (MA). Kto to dla mnie jest? A no są to zwolennicy np.

– zakazu ruchu pojazdów samochodowych w centrum miast,

– wprowadzenia opłat za wjazd do centrum Warszawy (nie widzą, że ta opłata jest już ukryta w parkometrach, bo chyba nikt rozsądny nie jedzie przez centrum tranzytem)

– wymuszenia na podróżujących przesiadki na rowery (Veturillo i inne)

– utrudniania życia kierowcom samochodów i motocykli

– zmuszania do korzystania z komunikacji miejskiej, a w szczególności tramwajów (bo przecież nie generują spalin (!)) lub ich mądrzejszych wersji – autobusów elektrycznych (też ponoć nie mają rury wydechowej – zapraszam na Siekierki lub Żerań)

– itp. itd.

Nie bez powodu każdy z punktów brzmi faszystowsko – zakazy, nakazy,  wymuszenia to chleb powszedni MA. Im nie wystarczy poprzestać na zachęcaniu i pozostawieniu ludziom wolnego wyboru, dla nich celem jest urawniłowka, czyli każdy musi mieć tak, jak oni zaplanowali. A już na pewno nie może mieć “wygodniej”… ooooo, to to już zgroza. Względy ekonomiczne, ekologiczne mogą pójść w odstawkę, ale zawsze dla nich priorytetem kierowców, którzy jednak poruszają się po mieście, jest “wygoda” i dla nich to za mało, by pozwalać na ten proceder. Skoro kierowcom tak wygodnie, to trzeba im utrudnić.

W propagandzie MA pojawia się jednak czasem i ekologia, a nawet ekonomia. Według ich wyliczeń transport miejski jest najtańszy i najszybszy. Być może niektórym się to tak kalkuluje, ale ja właśnie chcę podzielić się moim odkryciem, że w nieszczególnie ekstremalnym przypadku kalkulować się wcale nie musi.

Zrobię na początek mały comming out i napiszę, że częściowo przeszedłem na miejsko-aktywną stronę mocy i ostatnio bardzo często (w większości) podróżuję rowerem do / z pracy. Jest to w porządku – zdrowo – złapię trochę Słońca, trochę się dotlenię (poza ścisłymi traktami komunikacyjnymi, gdzie wdycham różne tlenki), rozruszam ciało dotknięte noreksją (takie przeciwieństwo anoreksji ;-)), a przy tym jest to czas porównywalny (!) do komunikacji miejskiej, o czym na deser 🙂

A teraz najlepsze – wyliczenia 🙂 Policzyłem sobie koszty podróży różnymi środkami transportu, a konkretnie rowerem, samochodem, motocyklem i komunikacją miejską. Warto jednak podać warunki brzegowe moich wyliczeń.

Otóż:

  • mieszkam w Otwocku – II strefa ZTM
  • średnio miesiąc ma 22 dni robocze, z czego ja dojeżdżam do pracy średnio 18 razy (w każdym tygodniu mam jeden dzień pracy zdalnej)
  • komunikacją osobistą mam do pokonania w obie strony 60 km za każdym razem
  • jeżdżąc rowerem nie płacę nic (nie liczę większego zapotrzebowania na kalorie, zużycia opon czy napędu)
  • jeżdżąc autem spalam 18 L / 100 km – LPG (koszt 1L – 1,80 zł)
  • jeżdżąc motocyklem spalałbym 6 L / 100 km – Pb95 ( koszt 1L – 5 zł)
  • jeżdżąc ZTM na bilecie miesięcznym ponosiłbym koszt 210 zł / m-c
  • jeżdżąc ZTM na biletach dziennych ponosiłbym koszt 26 zł / dzień
  • jeżdżąc ZTM na biletach czasowych ponosiłbym minimalny koszt 14,40 zł / dzień, choć wartość oczekiwana jest bliżej 18 zł / dzień
  • zakładam, że większość podróży do pracy odbywam rowerem, choć dalsze kalkulacje trzymałyby się kupy nadal, nawet gdyby proporcja rower vs. reszta świata była 50/50

I teraz wyliczenia:

  • koszt miesięczny codziennego dojeżdżania rowerem – 0zł
  • koszt miesięczny codziennego dojeżdżania autem = 18 (dni) * 0,6 * 18 (L) * 1,80 = 349,92 zł
  • koszt miesięczny codziennego dojeżdżania motocyklem = 18 (dni) * 0,6 * 6 (L) * 5 = 324 zł
  • koszt ZTM biletu miesięcznego = 210 zł
  • koszt ZTM biletów dziennych = 18 * 26 zł = 468 zł
  • koszt ZTM biletów czasowych = 18 * 18 zł = 324 zł

Wnioski nasuwają się same:

  • najtaniej rowerem – git, dlatego jeżdżę często
  • najdrożej na biletach dziennych – warto tę opcję wyrzucić do kosza
  • koszt podróży autem, motocyklem i biletami czasowymi wydaje się podobny, do tej pory
  • bardzo fajnie (na razie) wygląda bilet miesięczny

No i w tym miejscu zaczynają się schody 🙂 Gdy przyjmiemy, że połowę dni, gdy dojeżdżam do biura, korzystam z roweru (a w sezonie jest to więcej – prawie codziennie) to bilet miesięczny nie kalkuluje się wcale, bo przy np. pięciu okazjonalnych dojazdach do pracy w miesiącu liczby wyglądają już znacznie ciekawiej

  • auto = 97,2 zł
  • motocykl =  90 zł
  • ZTM miesięczny = 210 zł
  • ZTM bilety czasowe = 90 zł

No to w tym momencie mamy podium zajęte przez auto, motocykl i ZTM w przypadku, gdy nie korzystam z roweru. W tym miejscu przestanę działać na twardych liczbach, bo nie potrafię się zdecydować ile jest warta (w twardej walucie) godzina mojego życia. Można byłoby kalkulować z użyciem godzinowej stawki moich zarobków, ale to słabe, bo na drugim końcu skali jest jednak bezcenny czas spędzany z rodziną. No i tu, myślę, pies jest pogrzebany.

ZTM. Przejazd tym środkiem wraz z dotarciem na stację (autobus odpada, bo cena znów znacznie wzrośnie) za pomocą nóg, to ok. 1h 40 min przy założeniu, że dobrze wszystko zaplanuję, a ZTM (SKM / KM) stanie na wysokości zadania i się nie spóźni, nie zatka itd. co ostatnio (i przez najbliższe miesiące) raczej będzie niestety regułą (te spóźnienia) ze względu na remont torów z Otwocka do Warszawy. Optymistycznie więc wychodzi dziennie 3 h 20 min – sporo.

Rower.Napisałem wcześniej, że rowerem wychodzi podobnie i jest tak faktycznie, bowiem podróż w każdą stronę to dla mnie 1 h 20 minut i do tego z 20 minut na prysznic w pracy. W sumie wychodzi 3h, a gdybym i po powrocie do domu brał od razu prysznic, to moglibyśmy te czasy zrównać. Jednak nie zrównują się ponieważ domowy prysznic i tak kiedyś biorę (no serio, nawet jeśli nie wierzycie), a ostatnio ze względów praktycznych okładam go na później po powrocie, bo po pierwsze dzieci od razu dopadają mnie z wieloma sprawami, gdy wrócę do domu, a dodatkowo mam ostatnio sporo prac fizycznych, więc w tych temperaturach tropikalnych, które mamy i wobec czekających zadań, ten prysznic byłby niekonstruktywny 🙂

Auto. Paradoksalnie, nawet mimo korków, przejazd w obie strony zajmuje…. uwaga uwaga wszyscy MA… drżyjcie, bo przed Wami wiele do zrobienia, by wyznaczyć mi czelendż. Otóż… to “tylko” 2h (dwie godziny). Ha! Czyli miesięcznie dostaję ponad 20 godzin życia w stosunku do przejazdu koleją. Oczywiście – w aucie nie poczytam, nie pośpię itd., ale nie zawsze to jest priorytetem.

Motocykl. Tutaj jest już naprawdę słabo dla MA. Ten środek lokomocji wraz z przebierankami w biurze to tylko 1 h 15 min – total! Czyli w stosunku do ZTM mam 40 godzin życia miesięcznie “za darmo”.

Podsumowując.

Z punktu widzenia ekonomii – podróż rowerem wygrywa, a wszystkie pozostałe warianty zajmują drugie miejsce ex aequo.

Z punktu widzenia czasu podróży – wygrywa motocykl, a potem auto. Trzecie miejsce na podium to rower i ZTM.

Wyciągając “średnią intuicyjną” (uwzględniającą czas podróży), wychodzi, że priorytety kształtują się tak:

  1. motocykl
  2. auto
  3. rower
  4. pociąg

Nie byłoby dylematu, gdyby nasza rodzina dysponowała dodatkowym pojazdem i nie musielibyśmy uwzględniać np. jego spłaty (kredytu) czy amortyzacji. Tak jednak jest, że pojazd mechaniczny mamy duży, ale jeden, więc rozważania kończę tym, że najlepszy jest rower, a sporadycznie sprawdza się auto, którym dojazd wcale nie jest tak ekstremalnie drogi mimo, że silnik 3.8L wypić musi 🙂 Okazuje się, że przy obecnych cenach gazu – na każdą kieszeń 🙂

Oczywiście, gdybyśmy drugi pojazd mieli, a byłby to  w dodatku motocykl, wówczas akcenty, ze względu na priorytet bycia z rodziną, mogłyby przesunąć się znacznie w kierunku podróżowania motocyklem zamiast rowerem, co pewnie również intuicyjnie jest namacalne dla każdego czytelnika.

Tym właśnie akcentem kończę zaznaczając, że z roweru korzystam jako z w miarę wygodnego środka lokomocji przy braku realnych alternatyw zgodnych z moimi priorytetami, a póki co pozostaje kombinować, w jaki sposób sprawić, by motocykl na stałe zagościł w naszym domowym parku maszynowym 🙂

Dodaj komentarz