Marysia skończyła właśnie miesiąc – to piękny, wspólnie spędzony czas, którego dużą część miałem radość przebywać w domu z nią i resztą rodziny.
Bardzo mi z tym dobrze i szkoda tylko, że pieniądze się same nie zarabiają. Po powrocie do pracy ten rytm dnia jest zabójczy, a przez to trudniej naszą najmłodszą księżniczkę obserwować w jej przeróżnych zachowaniach. Wieczorne zmęczenie daje się we znaki nie tylko Marysi, ale i nam, a chwilą wytchnienia jest kąpiel, którą – poza nielicznymi przypadkami – nasza pociecha wita z radością. Ja w zasadzie też, widząc ile jej radości, ulgi, rozluźnienia daje ten czas w wodzie.
Oprócz tego nasz najmniejszy skrzat uczy mnie cierpliwości (ile Ty się będziesz uczył?!), a sytuacja domowa, nie tylko z nią, wymaga naprawdę asertywności. Nie takiej z przymrużeniem oka czy nieoficjalno-korporacyjnej, która oznacza permanentne NIE, tylko takiej najwłaściwszej ze stawianiem granic sobie i innym, mówienie wprost i bez agresji. Każdemu z dzieci trzeba starać się dać według potrzeb, a nie zasług przecież.
Doba jest za krótka, rąk za mało, park maszynowy aut też zbyt szczupły i wreszcie służba domowa – praczek, sprzątaczek, ogrodników, malarzy pokojowych, guwernantów – też jakoś niezbyt liczna. Można by popłynąć w tym zapatrzeniu na braki i nawet mam do tego wrodzone zdolności. Wolę jednak – i wychodzi to na zdrowie – cieszyć tym co mam, co się udaje, na co udaje się znaleźć czas etc.
Nie mam wszystkiego, ale mam wystarczająco 🙂
A na zakończenie zapraszam do marcowych pamiątek.