Świętokrzyski pamiętnik – dzień 8

Nasz korespondent przenosi się dla Państwa ze Świętej Katarzyny do Bałtowa. Tutaj ma miejsce kolejny przystanek naszej wycieczki.

Bogactwo i urok tych terenów odkryliśmy tuż po przybyciu. Przy tej okazji odsądziliśmy od czci i wiary naszych przyszłych gospodarzy 😉 A wszystko za sprawą nawigacji Google Maps, która poprowadziła nas do docelowej kwatery okrężną drogą (jeden skręt za wcześnie) i zamiast obiecanego 1km od Bałtowa, naliczyliśmy ich co najmniej 5. Dotarliśmy jednak i po wstępnej akomodacji wyruszyliśmy na poszukiwania dinozaurów.

Tu muszę wspomnieć, że w Bałtowie byłem już raz z dziećmi (dokładnie rok temu), ale wówczas zaczęliśmy zwiedzanie od złej strony, to znaczy parku rozrywki. Naprawdę bardzo odradzam takie podejście, szczególnie jeśli odwiedziny Bałtowa mają być jednodniowe (przy okazji podróży z punktu A do B).

Tym razem zapowiedzieliśmy naszym pociechom, że park rozrywki jest bardzo opcjonalny i generalnie korzystamy tam z atrakcji bezpłatnych, bo kasę chcemy zostawić w bardziej unikalnych i ciekawszych miejscach niż np. trampolina lub karuzela. Stały zresztą za tym mocne argumenty w postaci wspomnienia rozrywek w Krajno Zagórze (Sabat).

Pierwsze co urzekło nas to odwrócony dom, przy którym znaleźliśmy parking. Oczywiście to nie mogliśmy przejść obok niego obojętni i mieliśmy okazję przekonać się, że w środku jest jeszcze fajniejszy niż z zewnątrz. Błędnik pracuje tam naprawdę w warunkach ekstremalnie trudnych, bo nie dość, że wyposażenie “stoi” na suficie, to cała konstrukcja jest nieco pochyła, więc sufit (czyli podłoga zwiedzających) jest pod kątem i wymaga odpowiedniego dostosowania balansu ciała. No, trzeba to po prostu przeżyć, bo nawet kreatywne zdjęcia nie oddają tego miejsca. Przy zakupie biletu rodzinnego na wstęp do domku otrzymaliśmy gratis w postaci pojedynczej godziny do spędzenia na polu minigolfa. O biedny ja, że wcześniej nie doświadczyłem jaka to fajna zabawa. By być zgodnym z chronologią napiszę, że wykorzystanie gratisu postanowiliśmy (za aprobatą właścicieli pola) wykorzystać w innym dniu, by nie tracić z oczu głównego celu wyprawy. Trzeba być czujnym 🙂

Po tych ustaleniach wyruszyliśmy do Jura Parku i Oceanarium. W sumie to daliśmy się trochę wciągnąć (trzeba uważać), bo tego drugiego miejsca nie chcieliśmy zwiedzać, ale nim się zorientowałem co do mnie było mówione (z prędkością karabinu, z miejscami na reklamy) przez kasjerkę, leżały przede mną gotowe bilety. W sumie nie żałujemy, prócz Szymona, który w Oceanarium dostał zbyt dużą dawkę wrażeń. Park zachwyca, zaciekawia, wciąga. Z trójką naszych pociech i dużym zróżnicowaniem zainteresowań trochę trudno zapoznać się ze wszystkimi informacjami serwowanymi zwiedzającym. Modele różnych żyjątek i dinozaurów czasem nawet mocno śmieszą 🙂 Sami przekonacie się w galerii.

Przed wejściem do oceanarium jest mini galeria skamieniałości (znacznie bardziej rozbudowana niż w Św. Katarzynie) oraz kamieni. Ta druga część w Św. Katarzynie była znacznie ciekawiej zorganizowania. Nie tylko przez fakt nieobecności pięknych, wielkich okazów (w Bałtowie to mizerota), ale również sposobu ekspozycji. Może bardziej artystyczne gabloty i snop światła na eksponaty, ale dla mnie ekspozycja była niedoświetlona i przez to mało ciekawa. Wyjątkiem jest jedynie czarna ściana z przekrojami kolorwych kamieni oświetlona od wewnątrz. Tutaj ze światłem obeszli się prawidłowo i można dzięki temu podziwiać piękne przekroje i barwy natury mocno nieożywionej.

Dalej czekało na nas Oceanarium 3D, w którym chodziło się w stosownych okularach i można było podziwiać wielkie twory morskie. Efekt bardzo fajny, piękno podwodnego świata urzeka, a wielkie paszcze przerażają. Nie będę zdradzał wszystkich niespodzianek, ale do ostatniej sali nie należy chyba zabierać trzylatków, którzy mogą mieć problem z odróżnieniem świata z ekranu od rzeczywistości.

Przygodę tego dnia zwieńczyliśmy smacznymi lodami (jadł kto kiedy sorbet mandarynkowy) oraz placem zabaw. Spaliśmy smacznie 🙂

PS. Marginalne wobec całej przygody, ale znaczące ze względów akomodacyjnych było wyżywienie na agro “U Karoliny”. Wreszcie dwudaniowy tzw. domowy obiad – dzień wcześniej umawialiśmy się co będzie dnia następnego. Ugotowanego wyśmienicie i dodatkowo w ilości, której połowa wystarczała do obżarcia się (nie, nie najedzenia) dla całej naszej rodziny.

PPS. Wpis ten powstał w całości podczas oczekiwania na rejestrację auta w Urzędzie Dzielnicy Ursynów. Oczekiwanie nie było długie przez kolejki, ale przez moje przybycie tam zbyt wcześnie. Samej przygodzie z urzędem poświęcić muszę odpowiedni wpis.

Dodaj komentarz