Plusy dodatnie, plusy ujemne a kot

Niegdyś obiecałem, że to ja opiszę nowego mieszkańca naszego domu, jego historię oraz to, jak do nas trafił. Skoro nastała nam zima, to jest czas spędzić długi zimowy wieczór na pisaniu. Zwłaszcza, że dziś “śpimy o godzinę dłużej” (zmiana czasu na zimowy), chociaż – prawdę mówiąc – nie sądzę, żeby nasz najmłodszy – Szymon, jakoś szczególnie respektował ten fakt i pospał też godzinę dłużej 🙂
Pierwsze wspomnienie o kotku sięga początku sierpnia kiedy to znaleźliśmy się z rodziną na wakacjach u rodziców Magdy i dzieci wraz z Mamą miały wiele czasu na odwiedzanie rodziny – tej bliższej i dalszej. Ja po kilku dniach wspólnego pobytu wróciłem w kierat, niestety. Po kilku dniach Magda doniosła mi, że Dawid zakochał się w kotku, którego poznał u prababci i bardzo zapragnął by kotek wrócił z nim do naszego domu. Cóż – pomysł wydał mi się szalony i w pierwszym odruchu postawiłem stanowcze veto. Złożyło się na to wiele obaw, w które nie będę już tutaj wchodził. Grunt, że Magda i dzieciaki wydawały się już wtedy być do tego pomysłu co najmniej zapalone albo wręcz przekonane.
Tu wchodzimy na grunt psychologii i punktowania emocjonalnego (nie wiem jak to się fachowo nazywa), czyli zdobywania punktów dodatnich w relacji, gdy czynimy drugiemu coś pozytywnego, które to punkty zużywamy, czyniąc tejże drugiej osobie różne codzienne przykrości. Po pewnej refleksji nad tym, że skoro jestem tatą kochanym (zeznają dzieci, bez przymusu :-)), ale jednocześnie wymagającym i stawiającym często granice dziecięcej fantazji, szczególnie gdy w grę wchodzi ich bezpieczeństwo, ale także gdy taty głowa po pracy nie jest w stanie znieść pewnych aktywności 🙂 to może warto zrobić coś, choćby trochę wbrew sobie, żeby dzieciakom sprawić radość. Szczególnie myślałem tutaj o Dawidzie, który jako najstarszy z synów, chyba ma najtrudniejszą relację ze swoim tatą. Po pewnym czasie do tej refleksji doszła inna – że to w sumie fajnie mieć kolejne zwierze, a może i dzieciom wyjdzie to na zdrowie (pomijając ewentualne alergie :-))…
Kolejne dni mijały pod znakiem ciągłych dopytywań Dawida, czy będziemy mogli zatrzymać kotka. W międzyczasie z Magdą zrobiliśmy rozeznanie co takiemu kotu jest potrzebne, w co musimy doposażyć dom i z jakimi niespodziankami powinniśmy się liczyć w związku z poszerzeniem naszej rodziny o takie miłe, acz i charakterne zwierzę. Podjęliśmy decyzję, że idziemy tą drogą, ale jej ogłoszenie postanowiliśmy odłożyć do czasu, gdy pojadę do Koszalina po rodzinę na zakończenie ich pobytu wakacyjnego.
W międzyczasie stała się rzecz straszna, bowiem wszystkie małe kotki zniknęły – ich matka wyniosła ich do lasu, ot co. Szczęśliwie po kilku dniach dwa z nich zostały przez kocicę przyniesione z powrotem i mogliśmy dalej, konsekwentnie prowadzić nasz plan. Zrobiliśmy więc z dziećmi rozmowę w czasie której dowiedziały się, że Rada Starszych zdecydowała o adopcji kotka i jednocześnie mieliśmy okazję uświadomić nasze maluchy, że nowy domownik będzie wymagał też opieki i obowiązków. Wszystko szło jak z płatka. Wyposażeni już we wszystkie, niezbędne kotu gadżety pojechaliśmy do prababci i malucha odebraliśmy. Trafił on następnie do naszego domu i jest z nami do dziś.
Za oficjalną datę urodzin Zorki (kto zgadnie skąd to imię?) przyjęliśmy 16 lipca. Niestety nie zrobiliśmy naszemu nowemu maleństwu zdjęć blisko jego narodzin, ani też “adopcji”. Pierwsza “sesja fotograficzna” miała miejsce dopiero w połowie września, gdy Zorcia miała prawie 2 miesiące. Planowaliśmy również robić jej regularne sesje, pokazujące jej wzrost, przez porównanie do jej domowego przyjaciele – Mańka, ale i z tej inicjatywy niewiele wyszło. Na szczęście kilka zdjęć powstało i te dzisiaj publikuję w naszej galerii.

Dodaj komentarz